Natalia Ślizewska

Published by

on

Tymianek biały świadomie towarzyszy mi od kiedy w trakcie pandemicznej ciąży robiłam doktorat z macierzyństwa. I tak między innymi dotarłam do starożytnej wiedzy, jak naturalnie pomagać noworodkom i niemowlakom w chorobie, dopóki nie przekroczą magicznego progu trzech lat, który jest taką dziecięcą pełnoletnością. Potem można już prawie wszystko.

No właśnie, ale jak radzić sobie wcześniej? Można się modlić, hartować dziecko w trakcie drzemek na balkonie, izolować albo po prostu dać żyć i zaopatrzyć się w olejek eteryczny Thymus vulgaris, bo właśnie ta odmiana jest łagodniejsza i według farmaceutów i sprzedawców odpowiednia dla najmłodszych. Przyznam, że jestem bardzo ciekawa, jak pachnie ta mocniejsza, bo zapach tymianku białego jest naprawdę bardzo intensywny. Gdybym miała opisać wrażenia to na pewno słodycz wybija się na pierwszy plan, ale czuć też mocną ziołową nutę. Z czasem zapach staje się jednak przyjemny, prawdopodobnie dlatego, że młodzi rodzice zaczynają używać go też profilaktycznie, czyli ciągle, byle tylko zdławić pierwsze oznaki infekcji w zarodku. Zapach tymianku staje się nowym zapachem mieszkania. Goście się duszą, zaczynają kaszleć, inni, ci wychowani na śródziemnomorskiej ziemi, nostalgicznie się uśmiechają.

A jak go używać? Do kąpieli, razem z olejkiem na przykład migdałowym, w dyfuzorze kupionym z okazji narodzin dziecka, po kropelce na poduszkę, jak już się znudzi wspomniany dyfuzor, na wilgotną pieluszkę tetrową rozłożoną gdzieś obok łóżka, można też w wersji luksusowej rozanielając dziecko zrobić rozgrzewający masaż stópek. No i oczywiście wciągnąć nasiąknięty wacik odkurzaczem. Do wyboru, do koloru, a najlepiej wszystko na raz, dla pewności efektu.

Zabieramy go wszędzie. Na jednodniowy wypad do Kościerzyny, na wesele gdzieś pod Warszawą, na zimowy wypad w Beskid Śląski czy ten babim latem na Podlasie. A potem przyszła pora na majową podróż do Prowansji, która zupełnie jak Sycylia, pachnie najpiękniej na świecie, choć całkiem inaczej. Ale to już opowieść na kiedy indziej.

Wracając do tymianku, a raczej jego braku, bo na tę prawie trzytygodniową podróż oczywiście zapomnieliśmy go wziąć. Jak łatwo zgadnąć G. zachorował już pierwszego dnia, kiedy wylądowaliśmy w Marsylii. Próbowaliśmy się dostać do francuskiego pediatry, niestety po wielu próbach, okazało się to wyczynem ponad nasze siły. Nie wspominałam wcześniej, ale olejek zawsze zamawiałam przez internet u ulubionej aromaterapeutki klinicznej, która tymianek sprowadza z południa Francji. Na szczęście, po krótkiej panice, przypomniało mi się, że istnieją na tym świecie apteki i jeszcze można robić stacjonarne zakupy. Tym sposobem trafiłam na niesamowite miejsce : Pharmacie-Herboristerie du Père Blaize. To wyjątkowa apteka zielarska z ponad 200letnią tradycją z receptami opartymi na roślinach, gdzie zaopatrzyłam się w mieszankę na kaszel. Tymczasem olejek tymiankowy dostałam w pierwszej lepszej aptece na rogu. W końcu byliśmy na południu Francji! To tam właśnie zbierają i przerabiają tę roślinę.

Wkrótce, już zaopatrzeni, ruszyliśmy zdobywać prowansalskie kempingi. I nie uwierzycie, ale tuż obok namiotu, który rozbiliśmy, rósł nasz tymianek. Przepięknie pachniał. Inhalowanie się w naturze, dodatkowo tym, co samemu się zidentyfikowało, to całkiem inny poziom doświadczania.

Zdjęć brak, bo przenośny dysk został w domu, gdy my tym razem odkrywamy dobrodziejstwo baskijskich pszczół i wdychamy słone powietrze oceaniczne. Czego się nie robi dla bobasków! 😉

Dodaj komentarz

Previous Post
Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij